Zamieszki po śmierci George’a Floyda, niepokoje społeczne, wszechobecność narracji LGBT… Czy dziś możemy mówić o kontrataku ideologii liberalnej? Szersze spojrzenie na stan zachodniej kultury wskazuje, że takie ujęcie, to pojmowanie kondycji współczesnego świata jedynie w kategoriach doraźnych potyczek politycznych. Prawda tymczasem jest bardziej złożona, a rzecz opiera się… na prawdzie właśnie.
Wtedy powtórnie wszedł Piłat do pretorium, a przywoławszy Jezusa rzekł do Niego: „Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?”. Jezus odpowiedział: „Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?”. Piłat odparł: „Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił?”. Odpowiedział Jezus: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd”. Piłat zatem powiedział do Niego: „A więc jesteś królem?”. Odpowiedział Jezus: „Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu”. Rzekł do Niego Piłat: „Cóż to jest prawda?.
Ewangelia wg Św. Jana, rozdział 18, wersety 33-38.
Ten biblijny dialog i postać Piłata, od wieków stanowiąca w kulturze swoisty symbol moralnej niepewności, relatywizmu czy oportunizmu, to idealne odzwierciedlenie kondycji współczesnego człowieka. Człowieka, który ma przed sobą prawdę na wyciągnięcie ręki, namacalną i realną, w osobie Jezusa Chrystusa. Człowiek ten jednak, podobnie jak Piłat, nie sięga po tę prawdę, stoi z boku, tkwiąc w chaosie pojęć. Postawa Piłata jest inna od wrogości tych, którzy wydali Jezusa rozjemcy. Może nawet gorsza, bo oparta na bierności, niepewności, niechęci do podjęcia poszukiwania prawdy. Taka postawa w Ewangelii w rezultacie prowadzi do skazania Jezusa. Tłuszcza stojąca za oknem jego pałacu osiąga swe cele krzykiem, agresją i nikczemnością. Doprowadzając do konania Chrystusa. Wybierając Barabasza…
A Barabasz był zbrodniarzem…
25 maja 2020 roku. Minneapolis w stanie Minnesota. 46-letni Afroamerykanin George Floyd zostaje obezwładniony przez policjantów. Jest duszony przez kilka minut przez jednego z funkcjonariuszy. Prowadzi to do jego zgonu.
Zdarzenie zostaje sfilmowane przez przechodniów przy pomocy smartfonów. Szybko rozlewa się po mediach społecznościowych.
26 maja w Minneapolis rozpoczynają się protesty przeciw brutalności policji. Początkowo pokojowe, szybko jednak zmieniają się w zamieszki.
Ludzie podpalają dwa sklepy, wiele innych niszczą i okradają, wybijają okna miejscowego posterunku. Dewastują i podpalają samochody.
Według raportów straży pożarnej tylko 27 maja spłonęło szesnaście budynków.
Protesty organizowane są w kolejnych miastach USA. Nabierają charakteru masowego.
Z sondażu przeprowadzonego dla agencji Reuters wynika, że 64 proc. Amerykanów sympatyzuje z protestującymi.
W wyniku zamieszek ginie kilkanaście osób.
George Floyd miał kilkukrotnie zatargi z prawem. W 2002 spędził miesiąc w areszcie. Powodem była dokonana przezeń kradzież. Trzy lata później został zamknięty na niespełna rok za posiadanie kokainy. W 2009 trafił do więzienia na pięć lat. Była to kara za dokonany przez Floyda rozbój.
To powiedziawszy wyszedł powtórnie do Żydów i rzekł do nich: „Ja nie znajduję w Nim żadnej winy. Jest zaś u was zwyczaj, że na Paschę uwalniam wam jednego [więźnia]. Czy zatem chcecie, abym wam uwolnił Króla Żydowskiego?”. Oni zaś powtórnie zawołali: „Nie tego, lecz Barabasza!”. A Barabasz był zbrodniarzem.
Ewangelia wg Św. Jana, rozdział 18, wersety 38-40.
Rzecz jasna nie chodzi w tym miejscu o to, by usprawiedliwiać zachowanie funkcjonariuszy amerykańskiej policji. Ludzkie życie zawsze pozostaje ludzkim życiem, a odebranie go w brutalny sposób zasługuje na piętnowanie. To są kwestie oczywiste. Trudno jednak nie dostrzec paradoksu w powyższej sytuacji. Oto symbolem walki o wolność i sprawiedliwość staje się przestępca. Oto reakcja na zło prowadzi do jeszcze większego zła, zniszczenia, eskalacji brutalności, śmierci kilkunastu osób. Trudno nie stwierdzić, że o ile dla części uczestników udział w protestach po śmierci Floyda stanowił pokojowy obywatelski akt, o tyle dla wielu był to jedynie zapalnik uruchamiający potok agresji. Pretekst do gwałtu i wandalizmu. Chaos. Nieład. Zniszczenie.
Kulturowe matryce
Co stoi u fundamentów owego chaosu, który przetoczył się rok temu przez Stany Zjednoczone? Albo szerzej – jaki to wirus infekujący naszą kulturę sprawia, że społeczne choroby w rodzaju owej hekatomby agresji w ogóle mogą mieć miejsce? Znaleźliby się tacy, którzy z miejsca postawiliby klarowną diagnozę i winą obarczyli mass media oraz popkulturę. Poszlaki pozornie wskazujące na sensowność owej tezy można było dostrzec podczas protestów po śmierci Floyda. Na jednym z filmów opublikowanych na Twitterze uwidoczniona została osoba krzycząca „Zadrzecie z jednym z nas, zadrzecie ze wszystkimi z nas”, co stanowiło jasne nawiązanie do filmu „Spider-Man” Sama Raimiego z 2002 roku. Podczas rozruchów można było dostrzec także osoby przebrane za Spider-Mana, Batmana i inne komiksowe postaci.
W Chicago aresztowany został Timothy O’Donnell. Mężczyznę sfotografowano przy policyjnym radiowozie, w którego baku chciał umieścić „świecący przedmiot” – jak to określono w raporcie. Nie trudno wydedukować, że była to próba podpalenia auta. W trakcie dokonywania tego czynu miał na sobie maskę imitującą postać Jokera z filmu Todda Phillipsa, pod tym samym tytułem. Podczas zamieszek dało się również zauważyć osoby noszące emblemat przedstawiający czaszkę z czterema zębami, symbol Punishera, antybohatera ze stajni Marvela, toczącego własną prywatną wojnę z przestępcami i niejednokrotnie wykraczającego swymi działaniami poza granice prawa.
Łatwo byłoby w tym miejscu powiedzieć „A właśnie, kultura masowa, pusta i trywialna. Komiksy, filmy, gry pełne brutalności. To one niszczą umysły młodych ludzi!”. W końcu ileż razy słyszeliśmy argumenty o rzekomym szkodliwym wpływie gier na młodzież. Niezależnie od tego, że żadne rzetelne badania nie wykazały korelacji komputerowej rozrywki z rozwojem zachowań agresywnych, czy kształtowaniem osobowości psychotycznej. Podobnie wymienione wyżej przykłady raz, że stanowią pojedyncze przypadki, a dwa że jawią się jako bardzo powierzchowne. Komiksowe obrazy to jedynie kulturowe matryce, które można dowolnie modelować i dopasować do swoich przekonań. Symbole te mogą mieć wydźwięk tyleż negatywny, co pozytywny. Mężczyzna przebrany za Batmana podczas protestów Black Lives Matter w jednym z miast kroczył w spokoju ulicami, podczas gdy Timothy O’Donnell wykorzystał inny element pojemnego komiksowego uniwersum jako usprawiedliwienie dla wandalizmu.
Tym samym trudno spuentować te wydarzenia konstatacją o winie popkultury. Oczywiście dla niektórych spośród uczestników zamieszek, filmowe obrazy w rodzaju pożogi Gotham City z „Jokera” mogły stanowić dodatkowy składnik ich osobistej narracji usprawiedliwiającej gniew, poczucie społecznej krzywdy i w rezultacie przemoc. Ale czy kasowy hit rzeczywiście mógł mieć tak kolosalne znaczenie, by rozbudzić protesty? Wątpliwe. Bardziej prawdopodobne jest, że winne było poczucie biedy, frustracji i zagubienia, towarzyszące rzeszom ludzi biorących udział w zamieszkach. Emocje zresztą typowe nie tylko dla zachodniego kręgu kulturowego. Przecież podejmujący problem społecznego wykluczenia oscarowy „Parasite” (nawiasem mówiąc, święcący triumfy w tym samym roku, co „Joker”) adresował analogiczne problemy, tyle że w Korei Południowej i z wykorzystaniem innej formuły narracyjnej. Ale właśnie, to jedynie formuła narracyjna, owa matryca, na której rozkładane są emocje. Przywdziewane maski to nie tyle przyczyna problemu, co skutek.
Piwo bez smaku, czyli bez dobra i zła
Jednak mówienie wyłącznie o gniewie wypływającym z poczucia nierówności zakrawa na kolejne uproszczenie, a nawet tchnie próbą usprawiedliwiania zła dokonywanego przez wandali. Odpowiedź wydaje się nieco ironiczna i paradoksalna. Co było powodem chaosu? Chaos. Ale inny, wewnętrzny, dotykający współczesnego człowieka i całego społeczeństwa. Nieład postrzeganej przezeń rzeczywistości, aksjologiczny nieporządek, nieobecność jasnego drogowskazu, który „nazywałby rzeczy i pojęcia” – jak pisał Różewicz. Zamieszki w USA to swoiste uzewnętrznienie chaosu wewnętrznego trawiącego Zachód od dziesięcioleci. I zbierającego swoje żniwo.
I choć z rezerwą można podchodzić do tez o jednoznacznym wpływie tych czy innych filmów i gier na konkretne zdarzenia, trudno zaprzeczyć, że media odgrywają kluczową rolę w kreowaniu pojęciowego chaosu Zachodu. Że poprzez prezentowane przekazy wspierają neoliberalne ideologie. Zresztą nie tylko media, ale także korporacje i kultura w ogóle. Najbardziej wyrazisty tego przykład obserwowaliśmy przez cały czerwiec podczas tak zwanego „Pride month”, czyli miesiąca wyrażania dumy z odmiennych orientacji seksualnych. Odmiennych od heteroseksualnej naturalnie. Chcą Państwo obejrzeć mecz na Euro? Manuel Neuer w tęczowej opasce toczy ideologiczne boje z Węgrami. Rezerwacja hotelu na wakacje? Jeden ze sponsorów mistrzostw, Booking.com podobnie jak wszyscy pozostali mieni się kolorami tęczy. A może film Disneya? Disney+ przygotował na czerwiec szereg produkcji, w których podkreślane są wątki LGBT. Oczywiście adresowanych do dzieci i nastolatków.
I zanim ktoś krzyknie, że to homofobiczne i haniebne zestawianie amerykańskich zamieszek z LGBT, wyjaśnijmy – nie chodzi o stawianie banalnych tez o tym, że homoseksualiści są źli. Nie są. Afroamerykanie też nie są. Ani cykliści. Nie chodzi o stygmatyzowanie tej czy innej grupy społecznej, lecz o pokazanie procesu ideowego dokonującego się we współczesnej kulturze Zachodu. Procesu, w którym nie chodzi o Black Lives Matter, LGBT, czy jakikolwiek inny element. Chodzi o kreowanie kultury, w której zmutowane wartości dawnej Rewolucji Francuskiej (wolność, równość, braterstwo) prowadzą do ukonstytuowania dyktatu politycznej poprawności z jednej strony, a z drugiej do aksjologicznego relatywizmu. To paradoks. W świecie postmodernizmu nie możemy wykrystalizować kategorii dobra i zła. Nie możemy stawiać jednoznacznych sądów. Zarazem zanurzeni jesteśmy w oceanie politycznej poprawności nakazującej szacunek, tolerancję, otwartość… Tyle że to są pojęcia rozmyte i często puste. Szacunek i tolerancja jawią się jako pozytywne, ale czyż nie idzie za nimi zarazem bierność? Niemożność okazywania własnych poglądów, gdy te stają naprzeciw filozofii poprawności? Otwartość jest dobra, gdy wiąże się z próbą zrozumienia innych kultur, czy wierzeń, ale przestaje taka być, gdy miałaby oznaczać wyrzekanie się własnej tożsamości.
A przecież taki jest skutek przyjęcia doktryny neoliberalnej politycznej poprawności. To rozwodnienie pojęć moralnych, podanie w nawias opozycji dobro-zło. Jest to powszechna nowoczesna teoria względności. Można by to przyrównać do świata browarnictwa, gdzie stylów i rodzajów piwa jest mnóstwo, wszystkie się różnią, każdy jest dopasowany do innego podniebienia. Wszystkie jednak mają smak. Tymczasem wielkie koncerny browarnicze wiele lat temu stwierdziły, że skoro nie da się zrobić piwa, które każdemu by smakowało, można zrobić takie, które dla wszystkich byłoby jednakowo mdłe. Tak powstał styl zwany international light lager. Międzynarodowy jasny lager jest nijaki, pozbawiony goryczki, a gdy nie jest zmrożony, nie da się go pić, bo objawia całkowity brak głębi. Podobnie jest z liberalnymi demokracjami i ich przepisem na społeczny raj – międzynarodowy, społeczny jasny lager. A jeżeli piwo… sól smak swój utraci, czymże ją posolić?
Człowiek zbuntowany
I to jest prawdziwe sedno problemu, najgłębsze pytanie o naszą cywilizację. Czy chcemy żyć w świecie, w którym dopuszczamy istnienie jednoznacznych kategorii dobra i zła, czy wolimy żyć w takim, w którym wszystko jest względne. Problem ten przez lata podejmowało wielu filozofów, etyków chrześcijańskich, czy eseistów. Nie tak dawno ciekawą próbę skodyfikowania refleksji filozoficznych dotyczących aksjologicznego rozwoju Europy podjął Bronisław Wildstein w swojej książce „Bunt i afirmacja”. Wildstein, bardziej znany jako dziennikarz społeczno-polityczny, jest także autorem szeregu powieści i zbiorów opowiadań, w których od lat podejmuje problem nicości trawiącej współczesność, rozumianej jako niemożność nazwania pojęć w dzisiejszym świecie.
W „Buncie i afirmacji”, określanej przez autora mianem „eseju o naszych czasach”, przygląda się on rozwojowi zachodniej myśli filozoficznej na przestrzeni dekad. Ustanawia tym samym tytułową opozycję buntu i afirmacji. Czym one są? Są to bieguny konfliktu dzielącego naszą cywilizację. Metafizyczna opozycja, przed którą staje współczesny człowiek. Jest uniwersalnym pytaniem o to, czy istnieją elementarne i niezależne od nas zasady kształtujące naszą egzystencję, czy może wszystko jest kwestią czysto arbitralną. Wildstein jako konserwatysta stwierdza, że człowiek wyrasta z natury i jest kształtowany przez wtórną wobec natury kulturę, w której przychodzi mu żyć. Może przyjąć postawę afirmacji tego faktu, uznając że świat ma pewien określony kształt, a niektóre pojęcia są niezmienne (jak np. istnienie różnych płci, czy elementarne biologiczne różnice między mężczyznami i kobietami). Może się jednak również wobec tej rzeczywistości zbuntować, próbując zbudować własne ujęcie świata odległe od okowów natury.
Mamy więc do czynienia z dychotomią między stanowiskiem głoszącym, że istnieje jedna prawda, do której można dążyć (bo tak wynika z istoty istnienia człowieka zrodzonego z niezmiennej natury), a relatywizmem głoszącym, że wszelkie normy, także, a może przede wszystkim, moralne, są względne. To fundamentalne założenie staje się punktem wyjścia do rozwoju dalszych idei i koncepcji oraz ich postępującej ewolucji, lub jak kto woli, mutacji.
W pociągu relatywizmu. Kartezjusz, Nietzsche, Kinsey i inni
Prześledzenie kolejnych poziomów ewolucji myśli zachodniej w kierunku neoliberalizmu jest trudne, bo wielowymiarowe, wieloaspektowe i temat to nader obszerny. Z pewnością nie na krótki artykuł. Również Wildsteinowi opis tego tematu zajmuje kilkaset stron. W tym miejscu można jednak pokusić się o wskazanie pewnych kamieni milowych tego procesu. Uczynił to swego czasu amerykański etyk Benjamin Wiker w książce „Dziesięć książek, które zepsuły świat. Ponadto pięć innych, które temu dopomogły”. To do tego właśnie zestawienia uczynionego przez Wikera możemy się odwołać.
Wiker opisując „historię choroby, która dotknęła zachodnią cywilizację, kumulując swe destrukcyjne skutki w XX stuleciu” odwołuje się do szeregu filozofów, a chwilami także przywódców politycznych. „Księcia” Machiavellego opisuje jako podręcznik wykalkulowanej bezwzględności i zimnej brutalności. Opisując „Rozprawę o metodzie” Kartezjusza, wskazuje, że wedle myśli kartezjańskiej religia stanowi jedynie wytwór ludzkiego ego, a słynne motto „myślę, więc jestem” to w istocie nic innego jak pierwsza jaskółka relatywizmu (bo skoro myślenie warunkuje istnienie, a nie odwrotnie, to z owego myślenia, przecież zmiennego, wypływają zasady moralne). Dalej Hobbes w „Lewiatanie” powie, że człowiek ma prawo do wszystkiego, zaś Rousseau w swoich studiach stwierdzi, że niewiedza o istocie dobra może stanowić usprawiedliwienie zła. Nietzsche w „Poza dobrem i złem” wskaże na śmierć Boga i określi ją mianem najważniejszej ofiary doboru naturalnego. Myśl Nietzschego wraz z dziełem Darwina „O pochodzeniu gatunków” zostaną w XX wieku wykoślawione i będą stanowić podglebie dla totalitaryzmów (w tym kontekście Wiker wymienia „Państwo a rewolucja” Lenina i „Mein Kampf” Hitlera). Podobnie jak pisma Freuda.
I tak oto docieramy do współczesności, która, choć wydostała się z piekła totalitaryzmów, nie wydostała się z sunącego po torach historii pociągu relatywizmu. Tu jako kolejną książkę szkodliwą dla świata Wiker wymienia choćby Kinseya i jego prace o zachowaniach seksualnych (jak wiadomo po latach, dalekie od rzetelności). One wraz z wydarzeniami lat sześćdziesiątych, ruchem hipisowskim, protestami we Francji, filozofią egzystencjalną Sartre’a i szeregiem innych zjawisk w świecie po II wojnie położyły cegły pod budowę nowego ładu, a raczej nieładu. Traumatyczne dla całej cywilizacji doświadczenie wojny skłaniało społeczeństwa do przychylania się ku tezom o bezsensie istnienia, a zarazem bezsensie funkcjonowania norm moralnych. Logiczne, skoro te okazały się bezradne wobec totalitarnego piekła.
Można rzec, Bóg rzeczywiście umarł, jak chciał Nietzsche. Współczesny człowiek w wyniku wielowiekowej ewolucji i uderzony rewolucją przemocy, jaką przyniósł wiek XX, ostatecznie wpadł w sidła relatywizmu i zniechęcenia. Przyjął wspomnianą tu na wstępie postawę Piłata pytającego z niedowierzaniem „Cóż to jest prawda?”.
Oddychamy zanieczyszczonym powietrzem
Ten zaś fakt nie mógł pozostać bez wpływu na funkcjonowanie społeczeństw w ogóle. O tym problemie pisał choćby Wojciech Chudy, polski filozof, personalista. Problem prawdy podejmował on w takich książkach jak „Filozofia kłamstwa” czy „Esej o społeczeństwie i kłamstwie”. Zauważał, że więź społeczna powstaje na gruncie komunikacji. Ta zaś stanowi wymianę wartości między jednostkami. Bez wartości (a więc bez kategorii prawdy, która pozwala te wartości określić), komunikacja jest więc niemożliwa. Chudy zaznaczał, że prawda obecna jest we wszystkich wymiarach społecznego bytu. Mowa tu zarwno o prawdzie sądów, jak i prawdzie słów, czynów, relacji i struktur społecznych. Bez prawdy te relacje ulegają osłabieniu, co niechybnie musi prowadzić do chaosu.
„Prawda jest jak powietrze, którego się nie zauważa, gdy oddychamy swobodnie, lecz staje się odczuwalne i uciążliwe, gdy jest duszne lub zanieczyszczone” – pisał Chudy w eseju „Społeczeństwo zakłamane”.
Wyrugowanie prawdy jako kategorii porządkującej rzeczywistość nie może więc prowadzić do tworzenia społecznego ładu, lecz z istoty rzeczy zawsze wiedzie ku chaosowi. Dowody na poparcie tej tezy możemy znaleźć i w naszej najnowszej polskiej historii. Pisał o tym filozof Dariusz Karłowicz w swoim zbiorze esejów „Polska jako Jason Bourne”, wskazując na porażkę koncepcji rozwoju, którą określał mianem „modernizacji na kserokopiarce”. Chodziło o przystosowywanie mentalności Polaków do mentalności Zachodu zgodnie z zasadą, że polska tożsamość będzie o tyle akceptowalna, o ile nie będzie przeszkadzać w konsumpcji osiągnięć cywilizacji zachodniej. Jakie to osiągnięcia, wspomnieliśmy wyżej. Nade wszystko zaś Polacy w zamian za instytucje demokratyczne, otrzymali przetransformowane postkomunistyczne elity. Zamiast liberalizmu gospodarczego – dziki kapitalizm i później krach lat dziewięćdziesiątych. W tych wszystkich zdobyczach Europy Zachodniej przyszło do nas i oświecenie, którego kaganek nieśli od dawna Nietsche i inni, oświecenie „wolności i postępu”.
Tak oto zmierzamy do konstatacji, że to właśnie wyrugowanie prawdy z życia Zachodu stanowi naczelny problem. Problem, którego reperkusją są niepokoje społeczne, narracje związane z LGBT, czy inne neoliberalne idee manifestujące się w kulturze. Oburzanie się na ową kulturę nie rozwiązuje problemu. Podobnie jak próba odcięcia się od niej. W takiej kulturze żyjemy, bo taka wyrosła wokół nas przez dekady i stulecia.
Pokonani przez małpę?
Pojawia się więc pytanie – co robić? Czy wyznawca afirmacji natury może dziś mieć w ogóle coś do powiedzenia w starciu z synami buntu, tymi którzy sprzeciwiają się istnieniu jednoznacznych kategorii aksjologicznych? Łatwo jest przyjąć postawę rezygnacji i apatii. Taką można było wyczuć w słynnym ostatnimi czasy tekście Marcina Kędzierskiego „Przemija bowiem postać tego świata”, opublikowanym na portalu Klubu Jagiellońskiego. W tym skądinąd niezwykle błyskotliwym eseju autor stwierdza, że dziś przedstawiciele środowisk konserwatywnych i katolickich nie są w stanie wygrać walki na obrazy. To znaczy, że neoliberalne imaginarium zostało do tego stopnia utrwalone w świecie Zachodu, a imaginarium katolickie do tego stopnia sprowadzone przez dyskurs do poziomu oszołomstwa, tudzież wizji świata pozbawionej znaczenia, że dziś konserwatyści nie mają już narzędzi, by jakkolwiek walczyć o zmianę tego stanu rzeczy.
Przywołał przy tym Kędzierski w swoim tekście wymowną figurę literacką pod postacią małpy zwanej Krętaczem z „Opowieści z Narnii” C.S. Lewisa. Małpa ta znalazłszy skórę lwa, kazała osłowi przebrać się w nią i udawać króla krainy, Aslana. Następnie Krętacz zaczął kwestionować autorytet władcy i tworzyć nowe normy społeczne. Analogiczny proces dokonał się już na Zachodzie. Za Kędzierskim podkreślmy – dokonał się, a nie dokonuje. Mówimy bowiem o sytuacji zakończonej. Nie ma żadnego renesansu neoliberalnej ideologii, jest jej trwanie. Bo czy dziś na Zachodzie trwa jakaś dyskusja na temat praw osób LGBT? Nie, ona została dawno zamknięta. Czy Kościół cieszy się jakimkolwiek autorytetem? Nie. Czy gdziekolwiek na Zachodzie prawo do aborcji jest dyskusyjne? Nie. To Polska jeszcze w pewnym stopniu pozostaje odporna na neoliberalne imaginarium. Ale zarazem, jak słusznie zauważa Kędzierski, imaginarium katolickie jest słabe, coraz słabsze. Większość katolików nie akceptuje nauczania Kościoła w wielu sferach. Autorytet tego ostatniego u nas zresztą również spada. Pytanie o to, jak w tych warunkach możemy wygrać bitwę na symbole, staje się logiczne.
Droga i Prawda
Jednak czy trud tego zadania sprawia, że dziś katolik powinien się poddać, przyjąć postawę Piłata umywającego ręce? Z pewnością nie. W jaki sposób miałoby się to łączyć z postawą chrześcijańską, której centrum stanowi głoszenie Dobrej Nowiny niezależnie od okoliczności?
Cóż jednak robić? Jakie tworzyć strategie, jak działać? Czy zakazywać dostępu do liberalnej kultury? To zadanie niewykonalne, bo niemożliwym jest zakazanie dostępu do powietrza, którym wszyscy oddychamy, nawet gdy to, wracając do słów Chudego, staje się duszne i zanieczyszczone. Jedyną drogą dziś jest dawanie dostępu do owego czystego powietrza, pokazywanie swoim działaniem sensu Ewangelii. Warto na koniec tych rozważań przywołać fragment z innej słynnej książki C.S. Lewisa, „Listów starego diabła do młodego”. W jednym z nich czytamy:
„Zabawne jest, jak śmiertelnicy stale wyobrażają nas sobie jako tych, którzy wtłaczają im coś w głowę; w rzeczywistości najlepszą robotę wykonujemy wtedy, gdy pewnych rzeczy nie dopuszczamy do ich świadomości”.
Tak właśnie od dekad człowiek Zachodu do swej świadomości nie dopuszcza prawdy. Tak rozumianej jako kategoria filozoficzna, jak i Prawdy związanej z wiarą chrześcijańską. Cóż więcej można tym samym począć, niż własnym życiem głosić tę prawdę?
„Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Kto we mnie wierzy, nie umrze, ale żyć będzie na wieki” – jakież słowa mogą stanowić lepszą odpowiedź na chaos świata?
Artykuł ukazał się pierwotnie w 99 numerze Frondy LUX: Ameryka według Joe