Ameryka to kraj ogromnych możliwości, ta sentencja – ciągle podobno aktualna – pchała ludzi wszelkich nacji do osiedlania się (często w trybie za wszelką cenę) w tym „raju na ziemi”. W USA wszystko jest bowiem lepsze, większe i wspanialsze, a to, że koszmary także – można się przekonać, wskakując wprost w jeden z nich opisany na kanwach wydanej niedawno u nas pozycji Lawrenca Wrighta, Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej.
Inne teksty z miesięcznika LUX 7/8 (2021) RUMUNIA
Zjawiskiem satanizmu[1] jako ezoterycznym nurtem ideowym przynależnym do „ścieżki lewej ręki”[2] interesuje się od lat. A ponieważ jest to mechanizm ze swej natury – wbrew przyjętym stereotypom – bardzo rzadki, nie spodziewałem się go i spotkać w bezpośredniej postaci na kartach omawianej pozycji. Takoż się nie pomyliłem, a nawet ugruntowałem w swym przekonaniu, że ów Szatan to figura stricto retoryczna, i choć jego obecności w przytoczonej historii nijak stwierdzić nie można, to sama możliwość jego domniemanej obecności może spowodować więcej złego niż on osobiście (jeśli założymy jego istnienie).
Czytelnik dostaje zatem do ręki historię poważanego w mieście zastępcy szeryfa, ojca pięciorga dzieci, działającego – co niezwykle ważne – w Kościele Żywej Wody, fundamentalistycznej wspólnocie protestanckiej[3], wychowywanego przez lata w szkołach katolickich i mającego za sobą trzy lata seminarium. Otaczał on pieczą swe dzieci na farmie w kręgu sielskiej przyrody, poświęcając swój wolny czas na hodowaniu trzody i uprawie płodów rolnych. Nim wraz z żoną zapragnął podążać ścieżką religijnej kategoryczności, w wachlarzu kar wychowawczych dla swych dzieci rezerwował klapsy dla młodszych i „szlaban” dla starszych, co specjalnie nie wyróżniało go wśród innych podobnych mu rodzin. Wraz z nabyciem protestanckich walorów żarliwości, postanowili wraz z żoną na mocniejsze „przykręcenie śruby” w kategorii okrzesania, zakazując dzieciom uprawiania sportów oraz czynnego uczestnictwa w zajęciach pozaszkolnych, celem pełnego skupienia nad nauką i pracami w domu. Zrodziło to zapewne spory stres wśród dorastających i pragnących brać czynny udział w życiu społecznym nastolatków. Dodatkowe napięcie sytuacji potęgowała przedziwna postawa rodziców wobec swych dzieci, polegająca na ostentacyjnym wręcz okazywaniu sobie czułości pozbawiając niemal całkowicie tej łaski swych latorośli. Gdy dołożymy do tego zakaz słuchania w domu rock’n’rollowej muzyki oraz narodziny najmłodszego dziecka, na które rodzice poczęli projektować wszystkie swe ekstrawersje, dostaniemy pewien konglomerat tworzący mieszankę wybuchową, gdzie wystarczyła przysłowiowa iskra, by wszystko eksplodowało. Jednakże tak siła rażenia, jak i prędkość rozchodzącej się fali uderzeniowej były całkowicie nieadekwatne do „zainstalowanego” materiału.
Podczas obozu dla nastoletnich dziewcząt, jedna z córek naszego głównego bohatera uczestniczyła w rekolekcjach charyzmatyczki Karli Franko, posiadającej rzekomo znamienny dla zielonoświątkowców anturaż darów (uzdrawianie, rozpoznawanie duchów, mówienie innymi językami, etc.). Tam to po jednej z tego typu sesji, w której Franko doznała wizji, iż jedna z uczestniczek była w dzieciństwie wykorzystywana seksualnie przez krewnego, ruszyła istna lawina eksponowania ukrytych i wypartych ze świadomości treści wśród zgormadzonych tam dziewcząt, których motywem przewodnim było wykorzystywanie seksualne tychże w dzieciństwie przez najbliższych oraz dalszych krewnych. I tak oto w spokojne dotąd życie zastępcy szeryfa Paula Ingrama i jego rodziny wtargnął tajfun destrukcji wszelkich dotychczasowych konwencji norm oraz zachowań.
Skonfrontowany z zarzutami o gwałty na córkach Ingram miast twardo zaprzeczyć jest mocno zdezorientowany. Co prawda zupełnie nie pamięta by kiedykolwiek wyrządził córkom poważniejszą krzywdę (o gwałcie nie wspominając), jednak uważa, że „jego dzieci są dobre i nie kłamią”, tym samym do opisywanych zdarzeń musiało dojść, a on po prostu wyparł je ze świadomości. Sprawa zaczyna nabierać kolorów, przyciśnięty do ściany Paul „przypomina” sobie coraz więcej szczegółów. Szczegółów – dodajmy – mrożących krew w żyłach go przesłuchujących. W oczach swych kolegów z policji zaczyna jawić się jako zakamuflowany pod płaszczykiem kochającego ojca rodziny drapieżca, wykorzystujący w sposób niezwykle brutalny swe córki. To jednak dopiero początek wydobytych na światło dzienne sensacji. Na pomoc policji przybywa pastor, „pomagający” sprawcy w uświadomieniu sobie ogromu zbrodni, jakie miał czy chyba już w tym momencie śledztwa „musiał” popełnić. Największą karierę w sprawie robi słowo klucz „wyparcie”, bo choć oskarżony ni w ząb niczego nie pamięta, to podczas kolejnych przesłuchań, od przychodzących mu z „pomocą” śledczych, a także dzięki wizualizacji przypomina sobie owe „wyparte” przez psychikę okropności. Uzupełniane co rusz przez córki zeznania dostarczają nowych winnych, są to koledzy Paula od pokera (a konkretnie dwóch kolegów), którzy aresztowani – również za gwałty – nie przyznają się do winy, co w dalszej konsekwencji będzie dla nich ratunkiem. A gdzie była wtedy matka? Pytają śledczy, matka siedzi z tyłu – odpowiadają „ofiary”. Ponieważ żona szeryfa i równocześnie rodzicielka „gwałconych” córek nie przypomina sobie (mimo starań) tychże zdarzeń, dostaje szybko do wyboru dwie ścieżki. Albo jest współofiarą, albo współwinną. Oczywiście wybiera pierwszą z opcji.
Tymczasem powoli przebijają się w wizjach „ofiar” nowe, coraz koszmarniejsze, a również przez nie całkowicie „wyparte” wcześniej zdarzenia. Prócz odrażających gwałtów dokonywanych przez ojca oraz jego kolegów, połączonych z permanentnym okaleczaniem sióstr poprzez bicie je wymyślnymi przyrządami i nacinanie nożem, dochodzą satanistyczne rytuały, w których to spędzone w 6 miesiącu z łona matki (córki deprawatora) dziecko zostaje zabite i zjedzone przez uczestników. Takich ofiar ma być zresztą setki, a ich kości lokowane są za stodołą domu Ingramów. Ojciec tej trzódki spełnia najokropniejsze życzenia „satanistów”, ponieważ nie ma innego wyboru, w przeciwnym razie wszyscy zginą.
Atmosfera gęstnieje ze strony na stronę, jednakże pojawia się także – prócz zaintrygowania – inne odczucie czytelnicze, a mianowicie irytacja. Wprawny odbiorca zaczyna bowiem podejrzewać, iż ukazywane „wydarzenia” są przecież dość łatwe do weryfikacji. Skoro córki były bite i nacinane, cóż łatwiejszego niż obdukcja, skoro setki ciał za stodołą, cóż łatwiejszego niż ich wykopanie, etc.… Tymczasem „ofiary” nie chcą się poddawać obdukcji, by nie rozdrapywać niezabliźnionych ran. Wreszcie pod naciskiem policji dochodzi do konfrontacji z lekarzem, a ten nie znajduje na ciele ofiary żadnych blizn prócz małej literki w kształcie L (przydałby się chociaż pentagram). Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania ciał kończą się znalezieniem kości łosia, ale o dziwo, śledczy się tego spodziewają, gdyż nikt się lepiej nie kamufluje niż sataniści.
Od pewnego momentu tej niezwykle zgrabnie napisanej pozycji czytelnik czeka już tylko na kogoś choćby na wpół profesjonalnego, kto pojawi się w tym całym bałaganie i nad tym zapanuje. Na szczęście – dla książki i omawianych wydarzeń – objawi się taki w postaci Richarda Ofshego, specjalisty od sekt i kontroli umysłu, który w przeciągu kilku dni od przyjazdu wykazuje, iż umysł podejrzanego to prawdziwa kraina Oz. W prostym przekazie insynuuje Paulowi, iż ten brał udział w sytuacjach, które w rzeczywistości nie miały miejsca, a ten początkowo nie mogąc sobie tego przypomnieć, po kilku dniach „wizualizacji” opowiada śledczym każdy detal tych pseudo wydarzeń. Tu sprawa powinna się zakończyć, jednakże raz puszczonej w ruch machiny nie może już nic zatrzymać, a zgodnie z sentencją młyny wojny grubo mielą. Historia natrafia bowiem na czasy największego rozkwitu opowieści „ocaleńców” i związanych z nimi rzekomych praktyk czarnej magii i satanizmu, mającymi mieć miejsce głównie w ośrodkach placówek opiekuńczych. Historie te, brzmią jakby rodem z kiepskiego horroru, ale żyła nimi wtedy cała ówczesna Ameryka. I tak np. w całym kraju miała działać siatka „drapieżców”, którzy prowadzili przedszkola celem produkcji pornografii dziecięcej oraz praktyk satanistycznych. Dzieci tam ulokowane oglądać miały latającą na miotłach kadrę przedszkolną, ich spółkowanie oraz uczestniczyć w wycieczkach na cmentarz celem rozkopywania grobów. Spirala strachu była tak mocno nakręcona, iż w wyniku tzw. paniki moralnej ukuto specjalny termin Satanic ritual abuse (SRA) satanistyczna przemoc rytualna, mający odnosić się do przemocy fizycznej i seksualnego wykorzystywania w kontekście okultyzmu, a przede wszystkim satanizmu. W najpłodniejszych latach tej zbiorowej histerii wysunięto niemal 12 000 oskarżeń o nadużycia seksualne związane z rytuałami satanistycznymi. Oczywiście był to – co naturalne w tym kraju – również wspaniały biznes.
Książka Wrighta naświetla – choć niestety dość wąsko – całe ogólnokrajowe tło na jakim rozegrały się opisywane wydarzenia. Uwypukla również ówczesne podejście psychologii, jakże diametralnie różne od współczesnego. Nie zdradzę tu jednak zakończenia tej mogącej się wydarzyć tylko w tym specyficznym kraju historii. Jest ono bowiem czystą kwintesencją pewnej brutalnej, acz prawdziwej maksymy: „Amerykanie są żywym zaprzeczeniem kartezjańskiego »myślę, więc jestem«: nie myślą, a mimo to są…”
Inne teksty z miesięcznika LUX 7/8 (2021) RUMUNIA
[1] Na temat satanizmu zob.: M. Introvigne, Satanizm. Historia, mity, tłum. A. Gogolin, Kraków 2014; Z. Łagosz, Satanistyczne idee i wątki w dwudziestoleciu międzywojennym, [w:] M. Dobkowski (red.), T. Cegielski (red.), Polskie Tradycje Ezoteryczne 1890-1939. Idee przewodnie, Tom V, s. 147-161.
[2] Na temat „ścieżki lewej ręki” zob.: Z. Łagosz, A. Świerzowska, Ciemniejsza strona ciemności – ścieżka lewej ręki w zachodniej tradycji ezoterycznej. Wybrane zagadnienia, [w:] „Studia Religiologica”, 2016 tom 49, nr 1, s. 85-97.
[3] A zatem posiadał w pełni ugruntowane przekonanie o codziennej obecności szatana w jego i jego rodziny życiu. Na temat współczesnego fundamentalizmu protestanckiego zob.: M. Pomarański, Współczesny amerykański fundamentalizm protestancki, Lublin 2013.