ZBIGNIEW ŁAGOSZ – JESZCZE ŻYWI CZY JUŻ ZMARLI?[RECENZJA]

Refleksja nad śmiercią i umieraniem jako kuriozalnie najgłębszym i najbardziej znaczącym faktem życia, musiała – przypuszczalnie – towarzyszyć już siedemdziesiąt osiem tysięcy lat temu Homo sapiens, grzebiącym zwłoki swej latorośli. To właśnie w jaskini w Kenii odkryty grób trzyletniego dziecka, jest – jak na razie – najstarszym udokumentowanych przypadkiem celowego pochówku. Wachlarz rytualny grzebania zmarłych miał w niemal każdej kulturze złożony i zmienny charakter. Dlatego sposób jego ujęcia, na co wskazuje na przykład Jacek Woźny, musi zawsze obejmować historyczne wzory percepcji śmierci, a także idee łączące z mitologiami zmarłych[1]. Wypadkową odzwierciedlającą tego typu połączenia będą rytuały pogrzebowe oraz swoista dychotomia podejścia do zwłok, gdzie trupy bliskich stanowią swoiste sacrum, a owe „obce” stają się przedmiotem bez tożsamości i godności.

Tematyką „adoracji trupa Bliskiego” zajęła się w swej najnowszej pozycji Jeszcze żywi czy już zmarli? Dziewiętnastowieczne dokumentacje emigracyjnego umierania, Elżbieta Wichrowska. Autorka ulokowała swój proces badawczy w jednocześnie bardzo sprecyzowanej, ale i przez to specyficznej płaszczyźnie poszukiwań funeralnych. Z jednej strony poprzez kulturę zachodu odnosić się musiała do śmierci doświadczanej jako przerwanie zarówno dla zmarłego, który rozstał się z życiem, jak i dla związanych z nim żałobników, odłączonych od społeczeństwa. Z drugiej zaś specyficzna lokacja czasowo-miejscowa, a zatem epoka romantyzmu i trupy emigrantów doprowadziły badaczkę do nader niespotykanych w innych ujęciach tej problematyki konstatacji. Już na wstępie tej niezwykłej pozycji czytelnik zaznajamia się z wachlarzem odczuć z jakimi przyjdzie mu się mierzyć: „Potrzeba dokumentowania, na wiele zresztą sposobów, momentu odchodzenia bliskiej osoby pozostawi po sobie liczne świadectwa, setki, a może i tysiące artefaktów z wizerunkami zmarłych członków rodziny, żon, mężów, dzieci czy przyjaciół, masek, opisów ostatnich chwil. Czasem przybiera formy graniczne, jak przechowywanie zabalsamowanej głowy ukochanej (w dodatku nieznajomej), co przydarzyło się artyście Janowi Klemensowi Minasowiczowi (…)”[2].

Całość narracji budowana jest bardzo subtelnie i wyrafinowanie. Służy temu nie tylko sam niezwykle ciekawy temat czy choćby akcentowane powyżej owe formy graniczne. Autorka sięga także po niezwykle imponujący język, który bynajmniej nie jest li, tylko pawim ogonem fałszywej erudycji. Każde słowo zdaje się być cyzelowane, ma swoje ściśle przeznaczone miejsce, służące nie tylko uwypukleniu misterium śmierci, ale także ukazaniu drugiej już wzmiankowanej warstwy, zamykającej się w tymże cytacie: „Na rosnące zainteresowanie zwłokami ludzkimi, ale też ich deficyt, wpływ miały zarówno naukowe badania anatomiczne, jak i konieczność szkolenia »ręki« coraz liczniejszych studentów i chirurgów w całej Europie, wreszcie fakt, że sekcja zwłok stała się po prostu modna. (…) Zapotrzebowanie prowadziło więc do rozwoju czarnego rynku handlu zwłokami, do rabowania grobów, nielegalnych zakupów w kostnicach, a nawet zabójstw, (…). Także polska rzeczywistość wieku XVIII dostarcza niejednego przykładu prowadzenia prywatnego laboratorium. Takie bez wątpienia posiadał Florian Hieronim Radziwiłł, który sam miał preparować zwłoki, podobnie jak jego jeszcze bardziej szalony kuzyn, Marcin Radziwiłł”[3]. Zwłoki ludzkie na przełomie XVIII i XIX wieku – jak zaznacza autorka – wyzwalają się spod „ścisłej kurateli porządku eschatologicznego”. Już nie tylko naukowcy, ludzie sztuki, anatomii czy artyści ciągną do tego specyficznego zapachu i widoku ludzkich wnętrzności. Tłumy gapiów poczynają oblegać ekspozycję ludzkiego truchła wystawionego w witrynach najsławniejszej naówczas kostnicy paryskiej La Margue.

Myliłby się jednak ktoś, kto uważa, iż jest to opowieść o ludzkich skłonnościach do wynaturzeń. Autorka misternie tak nić o wiele ważniejszej pajęczyny rezerwuaru człowieczych odczuć i aspiracji. Ukazując rekwizyty umierania, budowane specjalne nekropolie, wizualizacje momentu oddania ostatniego tchnienia, pcha czytelnika w jeszcze inny wymiar pojmowania śmierci per se. Poprzez nad wyraz reprezentatywne ukazanie losów ciał Fryderyka Chopina, Antoniego Ostrowskiego czy Joachima Lelewela, buduje obraz trupa polskiego uchodźcy w konotacji do kraju jego pochodzenia i sytuacji politycznej, w której tenże kraj się znajduje. To balsamowanie zwłok, zabezpieczanie kawałków włosów, robienie swoistych regaliów z kawałków ciała, ma w podświadomości twórców większy cel, zmartwychwstanie ojczyzny.

Książka wydana jest znakomicie. Specjalny wykwintny papier i gustowne kolorowe reprodukcje, dopełniają całości. Wichrowska przyzwyczaiła nas już do swoistej klasy pisarskiej, tak w ujęciu naukowym jak i realizując swe pasje na kanwie odkrywania tajemnic starej Warszawy. Nie zawodzi i tym razem, stawiając poprzeczkę niezwykle wysoko.


[1] J. Woźny, Symbolika śmierci i rytuałów pogrzebowych w kulturach wczesnotradycyjnych na ziemiach polskich, [w:] „Funrealia Lednickie”, s. 45.

[2] E. Wichrowska, Jeszcze żywi czy już zmarli? Dziewiętnastowieczne dokumentacje emigracyjnego umierania, Gdańsk 2023, s. 7.

[3] Ibidem, s. 59-62.