Gdyby dokładniej rozważyć rozwój kondycji duchowej ludzkości na przestrzeni wieków, zapewne wnioski z takiej analizy wyciągnięte, nie napawałyby optymizmem. Rodzaj ludzki pomimo permanentnego pędu do zmian w dziedzinie techniki i technologii, szczycący się wysłaniem swojego przedstawiciela na księżyc, w kwestii zachowań powszechnie uznanych za moralnie złe – nie ewoluuje.
Przeniesiony do czasów nam współczesnych uczestnik rzymskiej orgii, zapewne zaskoczony byłby naszym ubraniem czy fryzurami. Technologia także przyprawiłaby go o zawrót głowy. Jednakże w kategorii zboczeń i dewiacji, bez wątpienia odnalazłby się dziś i poczuł niczym przysłowiowa ryba w wodzie. I tak choćby zorganizowana kilka lat temu w Japonii orgia na 500 osób swym rozmachem z pewnością zaimponowałaby naszemu przybyszowi, jednak fakt, iż miłosne uniesienia par odbywały się tylko w jednej pozycji, a całość była reżyserowana niemal, co do minuty – mógłby go znudzić.
Inaczej sprawa ma się w przypadku nowej mody panującej zwłaszcza wśród niektórych angielskich przybyszów chętnie odwiedzających prastary gród Kraka. Tu – i mówię o czasach nam współczesnych – oczekuje na naszego „turystę” dog niemiecki przystrojony w nylonowe rajstopy, z którym za sowitą opłatą spędza się czas na seksie międzygatunkowym.
Nie inaczej rzecz miałaby się jeżeli wzięlibyśmy za analizę współcześnie toczonych się wojen. Tak jak i wyżej naszego gościa z pewnością zaskoczyłaby technologia. Cały anturaż współczesnego uzbrojenia robi przecież niemałe wrażenie. Karabiny, czołgi, samoloty, drony… etc. Cóż, jednak gdy współczesny wojownik pójdzie do walki na bagnety czy noże (bo i takie obecnie się zdarzają). Rezerwuar jego odczuć będzie niemal identyczny z tym, jakie nosił w sobie rzymski legionista. Gdy przyjrzymy się zaś współczesnym rosyjskim „orkom” (mieniących się dumnie żołnierzami) i ich palecie okrucieństw dokonywanych na niewinnej ukraińskiej ludności, zastanowić się nam przyjdzie, czy jednak ci rzymscy legioniści nie byli bardziej cywilizowani? A więc regres? Z pewnością, przynajmniej w ujęciu permanentnego rozwoju, do jakiego z założenia dąży dziś cywilizowana zbiorowość.
Ponieważ nie mamy – jeszcze – technologii służącej podróżom w czasie, jesteśmy zdani na posługiwanie się narzędziami nauki, która pozwalają nam na badanie przeszłości. To dzięki nim możemy analizować dokonania naszego gatunku na przestrzeni lat i wieków, i porównywać minione błędy z obecnymi, z rzadka ciesząc się, iż już takowych nie popełniamy (lecz czy popełniać nie będziemy?).
W nie tak odległe czasy w zakresie od XVI do XVIII wieku przenosi nas (na Śląsk i Morawy) Daniel Wojtucki w swej niezwykłej pozycji Magia posthuma. Procesy i egzekucje zmarłych na Śląsku i Morawach w XVI-XVIII wieku, opowiadającej o procesach i egzekucjach zmarłych. Jest to rezerwuar ceremonialności, której obecnie raczej nie praktykujemy. Jak dowiadujemy się z lektury pracy, chronologia procesów o niegodziwość czarostwa na obszarze Czech sięgała już XV stulecia. Wtedy to oskarżono parę nieboszczyków – czarownicę i czarownika. Co znamienne proces ten wyprzedził w tym zakresie prześladowanie żywych. Co więcej, jak zaznaczył sam autor – w ujęciu całościowym na omawianym przez niego terenie liczby prześladowań o magię pośmiertną mogą również ilościowo przewyższać procesy osób żyjących. Każdy, kto interesuje się historią pośmiertnych procesów wie, że omawiana w książce klamra czasowa, nie może być im przynależna jako novum.
Już choćby w 897 roku w przywoływanym już w tekście Rzymie odbył się za sprawą papieża Stefana VI trupi synod. Sprokurowany proces, miał na celu osądzenie i pozbawienie czci papieża Formozusa. W tym celu jego zwłoki ekshumowano, a przybrawszy w pontyfikalne szaty, odcięto trzy palce służące błogosławieniu ludu. Po przeprowadzeniu postępowania sądowego trupa poćwiartowano i wrzucono do Tybru. Oczywiście do tego niezwykle niskiego występku przyczyniła się polityka.
Inaczej jednak miały się sprawy na Śląsku i Morawach, sprawcą takich trupich sądów był w tym przypadku – w oczach współczesnych – sam Szatan. Jak pisał Wojtucki: „W przypadku osoby zmarłej po jej śmierci Szatan miał możliwość wykorzystania jej ciała do szkodzenia członkom danej społeczności. Nieboszczyk za sprawą sił nieczystych mógł opuszczać swój grób i wyrządzać zło żywym. Szatan uczynić miał z jego ciała posłuszną marionetkę, kierować poczynaniami zmarłego, powodować, że jego ciało i wnętrzności pomimo upływu nierzadko sporego czasu od zgonu pozostały nienaruszone rozkładem. (…) Najważniejsze było jednak, iż za sprawą ciała nieboszczyka mógł doprowadzać do ciężkiej choroby lub nawet śmierci członków miejscowej społeczności. W dodatku opanowany przez złe moce zmarły miał możliwość zarażania sąsiednich mogił, choć tylko tych trupów, które zostały pochowane na danej nekropolii po nim. Ta swoista infekcja, w przeświadczeniu lokalnej społeczności i władz zwierzchnich, powodować miała, że zwłoki tych osób również nie ulegały naturalnym procesom rozkładu”[1]. Z narracji tej wyłania się idealny scenariusz na film o apokalipsie zombie. Niestety wydarzenia te nie były fikcją…
By dopełnić jeszcze historię ludzkiego szaleństwa, dodać należy, iż „infekowane” mogły być również ciała zmarłych dzieci. Jako inicjatorów tej niewyobrażalnej paniki, która towarzyszyła przez kilka wieków magii pośmiertnej, autor Posthumy wymienił kolejno: miejscową ludność (pierwszą i najbardziej aktywną w tym względzie), przedstawicieli duchowieństwa (co oczywiste) oraz władzę świecką. I tak oto, przykładowo – 30 kwietnia 1708 roku miejscowi rozkopali niemal cały cmentarz parafialny w Libavie. Ziemię z grobowców wysypywano do rzeki, a mogiły zasypywano kamieniami. Proceder dotyczył ciał 33 zmarłych, w tym dużej ilości dzieci. Trupy wywieziono za wieś, po czym były one palone przez kata. To tylko mały wyimek procederu pośmiertnych sądów i egzekucji. Samej „infekcji” można było jednakowoż zapobiec. Służyły temu specjalne środki ostrożności stosowane wobec zmarłych tak w chwili śmierci, jak i przed lub też w czasie samego pogrzebu.
Jedną z czynności ochronnych było postawienie straży (częstokroć pod bronią) przy grobie zmarłego, broniącej dostępu złego do nieboszczyka. Rozpoznawano także wcześniej osobę mogącą po śmierci sprawiać kłopoty. Prócz oczywistego parania się za życia magią i czarami, dochodził jeszcze brak stężenia pośmiertnego, brak rozkładu tkanek, wycie psów, upadek tzw. deski zmarłych (gdzie kładziono ciało zmarłego), i uwaga – pośmiertny wzwód.
Książka pomimo niesamowitości tematu podjętego przez badacza jest warsztatowo nienaganna. Autor z wielką wnikliwością analizuje zagadnienie, brnąc po pachy w odmętach psychicznych aberracji prowadzących do ekscesów, które – miejmy nadzieję – nigdy więcej nie powtórzą się w takiej skali we współczesnym świecie. Nadzieje to jednak płonne, zważywszy, chociażby nieodległą przecież panikę satanistyczną lat 80. w Stanach Zjednoczonych. Nie porzucajmy jednak nadziei…
[1] D. Wojtucki, Magia posthuma. Procesy i egzekucje zmarłych na Śląsku i Morawach w XVI-XVIII wieku, Wrocław 2022, ss. 40-41.