ZBIGNIEW ŁAGOSZ: NIKKI MEREDITH – LUDZKIE POTWORY. KOBIETY MANSONA I BANALNOŚĆ ZŁA [recenzja]

Zainteresowanie nieżyjącym już Charlesem Mansonem jest – od czasu popełnionych przez adherentów jego „rodziny” zbrodni – permanentne i niegasnące. Artykuły, książki i filmy traktujące o charyzmatycznym pseudoguru i jego zaprawionej narkotykowymi melanżami oraz orgiastycznym seksem grupie wyznawców, doskonale wybranych przez swego lidera do pełnienia przypisanych im ról (z perwersyjnymi zabójstwami włącznie) –  idą w setki, jeśli nie w tysiące. Najnowszy film wybitnego reżysera Q. Tarantino (Pewnego razu… w Hollywood) eksponujący najbardziej drastyczny i dramatyczny z wątków działań wyznawców Mansona, czyli morderstwo dokonane nocą z dnia 8 na 9 sierpnia 1969 r. na Sharon Tate (ówczesnej żonie Romana Polańskiego) i grupie przebywających z nią w wilii przyjaciół, na nowo uwypuklił traumę, z jaką po dziś dzień boryka się Ameryka, dając równocześnie asumpt dla wydawców, by na fali zainteresowania nadchodzącym filmem, wydać kilka nowych pozycji traktujących o tamtych wydarzeniach.  

Ta niesłychana zbrodnia nacechowana niebywałymi kontrastami (obserwatorzy procesu sądowego jako przykład prymarny ich niemożności zrozumienia tamtych wydarzeń wymieniają scenę, gdy młode dziewczyny mordujące na polecenie Mansona idą przez budynek sądu, podśpiewując jego piosenki, jakby wybierały się na hipisowską imprezę) z jednej strony zatrzymała karnawał hipisów lat sześćdziesiątych, a z drugiej nadała Mansonowi w Stanach Zjednoczonych status niemal mityczny, inspirując młodzież amerykańską, ale i europejską do kultu jego osoby jako ucieleśnienia mitu „buntownika bez powodu”.

Kto śledzi amerykańską scenę wydawniczą, przez pryzmat historii „rodziny” Mansona wie, iż nie ma takiego obszaru jego działalności, który nie zostałby już przeanalizowany i szczegółowo opisany. Od jego dzieciństwa, poprzez czasy młodości, więzienia, przywództwa w sekcie, procesu czy życia po nim. Zrobili to prokuratorzy, biegli sądowi, przyjaciele, znajomi, lekarze, wielbiciele, fanatycy, etc. Zgoła inaczej przedstawia się sprawa w Polsce. Po słynnym – choć często nieobiektywnym i pisanym pod z góry założoną tezę – bestselerze prokuratora oskarżającego Mansona, V. Bugliosi’ego pt. Helter Skelter. Prawdziwa historia morderstw, które wstrząsnęły Hollywood, który został wydany w Polsce w 1999 r., dopiero polska edycja książki Manson. Ku zbrodni Jeffa Guinna z 2015 r., była naprawdę godną uwagi pozycją (obecnie ukazał się równie dobra, a może i lepsza książka T. O’Neill’a i D. Piepenbring’a pt. Manson. CIA, narkotyki mroczne tajemnice Hollywood).

Dlatego też z dużymi nadziejami zabrałem się do mającej właśnie swą premierę książki, autorstwa Nikki Meredith pt. Ludzkie potwory. Kobiety Mansona i banalność zła, wydanej przez „Wydawnictwo Czarne” w ich kultowej już Serii Amerykańskiej.

Autorka, dziennikarka i pracowniczka socjalna obrała sobie za cel ukazanie „narzędzi” Mansona, czyli dwóch z kilku najważniejszych w „rodzinie” dziewcząt, Leslie Van Houten i Patrici Krenwinkel. W ocenie autorki podjęła ona próbę „(…) zrozumienia rozbieżności między tym, kim były w przeszłości, a kim są obecnie (…)” bo „(…) jeśli obie kobiety nie były psychopatkami czy – używając innych określeń na osoby pozbawione sumienia – socjopatkami, osobowościami narcystycznymi ani osobowościami borderline, to co się stało z ich człowieczeństwem w te dwie sierpniowe noce?”[1].

Recenzując książki, odczuwam zawsze pewien dyskomfort. Otóż recenzja to przecież nic innego jak ocena czyjeś częstokroć niezwykle mozolnej pracy w pryzmacie wewnętrznych spostrzeżeń, a przede wszystkim uwarunkowań recenzenta. To wydanie z siebie opinii wychodzącej poprzez pewnego rodzaju filtr osobowości, a czy ten filtr jest obiektywny, czy też zbliżony do postrzegania innych czytelników? – śmiem wątpić. Każdemu z nas znane jest zjawisko, iż częstokroć podobają nam się te filmy czy książki, które nie uzyskały pochlebnych recenzji. Może będzie tak i w tym przypadku, mnie bowiem ta książka nie przypadła do gustu.

Jak pisał mój kolega Jacek Dehnel, przygotowując wystąpienie pochwalne na rzecz pewnej znanej osoby: Z takimi wystąpieniami jest częstokroć tak, iż persona je przygotowująca miast mówić o nagradzanym, opowiada o sobie. Nie inaczej jest w przypadku tej pozycji. Dodać należy, iż autorka nie tylko „mówi o sobie”, ale podczas tej „mowy” zdaje się zapominać, iż jest tu najmniej ważna, bo nie o jej historii wystąpienie traktuje. W dodatku ta egocentryczna „przemowa” nudzi zgromadzonych i każe zająć się niestosowną przecież w takich okolicznościach rozmową z równie znudzonym zaproszonym gościem ze stolika obok…

W Ludzkich potworach… otrzymujemy konglomerat osobistych przeżyć autorki z historiami czy może próbą ich przedstawienia wspomnianych już Van Houten i Krenwinkel. Autorka próbuje przy tym przekonać czytelnika, iż jest to zabieg celowy, mający ukazać, że jako równolatka członkiń sekty i znajoma kilku osób z jej otoczenia, ma doskonałe narzędzia do porównania procesów psychicznych zachodzących w umysłach dzieci kwiatów. Dla mnie nic bardziej mylnego. Meredith  przedstawia w swojej książce masę niepotrzebnych wtrętów i wątków pobocznych  swojego życia, nijak niemających się do historii „rodziny” Mansona.

Dodatkowo autorka będąca z pochodzenia Żydówką, dokonuje auto-psychoanalizy rozprawiając o swym pochodzeniu i próbie (oczywiście zasadnej) walki z antysemityzmem. Całość wydarzeń stanowiących swoiste jądro ciemności działań obu bohaterek ukazuje przez pryzmat Holokaustu (który naznaczył jej rodzinę). Doszukuje się więc znaczeń (choć sama przyznaje, iż całkowicie niepopartych dowodowo, a tylko intuicyjnie), które u uważnego czytelnika w procesie logicznego wnioskowania – wcale się nie nasuwają. Stosuje także liczne odwołania do psychologii i  badań w tym zakresie, jednakże brak jej wiedzy, by dokonywać prawidłowego wnioskowania. Tak, tak wiem… jest to reportaż, a autorka wykonała dużo żmudnej pracy polegającej na kontaktach tak osobistych, jak i korespondencyjnych ze skazanymi, ich rodzinami, przyjaciółmi i znajomymi. Czemu jednak miast mierzyć się z pytaniami, które zadaje sobie na początku w kwestii obranego tematu – mierzy się ze swym życiem? Trudno mi to ocenić. Co interesujące, gdy Meredith na łamach Ludzkich potworów… pisze o okolicznościach związanych z samą zbrodnią, robi to w sposób naprawdę umiejętny i ciekawy. Szkoda tylko, że mowa tu o nielicznych fragmentach książki…


[1] N. Meredith, Ludzkie potwory. Kobiety Mansona i banalność zła, Wołowiec 2019, s. 15.