Jedna z legend o życiu Siddharthy, zwanego później Buddą wspomina, iż usłyszał on pewnego dnia nauczanie mistrza gry kierującego do swego ucznia słowa: „Jeśli napniesz strunę zbyt mocno – pęknie, jeśli za słabo – nie wyda żadnego dźwięku”. Wtedy właśnie miał doświadczyć zrozumienia, iż zbyt skrajne techniki ascezy – które dotychczas stosował – nie doprowadzą go do urzeczywistnienia prawdziwej natury umysłu, porzucił je zatem by podążać drogą środka. Jego towarzysze uznali wówczas, iż odstąpiwszy od nich, zdradził drogę, w którą wierzyli.
Na kilku płaszczyznach legenda ta, a przede wszystkim słowa kierujące Buddę na drogę środka, odnoszą się w swych założeniach do poszukiwań wszelkich działań indukujących odmienne stany świadomości, mające prowadzić podejmujących tego typu próby śmiałków do porzucenia własnego ego, i stania się istotą o ponadprzeciętnie rozwiniętej sferze duchowości.
O przysłowiowym „rzuceniu rękawicy w pysk światu”, mającym na celu sprawdzenie się z nim w boju niczym biblijny Dawid z Goliatem (przy równoczesnej próbie wspięcia się drabiną zmagań duchowych na szczyt osobistego samorozwoju) opowiada historia pióra Harleya Rustada pt. Zagubiony w dolinie śmierci. Obsesja i groza w Himalajach. Historia – dodajmy – będąca próbą zrekonstruowania przyczyn zaginięcia amerykańskiego podróżnika, survivalowca i tropiciela, Justina Alexandra.
Narracja, którą autor misternie tka, prowadzona jest na kilku równoległych odcinkach, i przypomina mozolne zdobywanie tytułowej doliny śmierci Parwati, położonej w odległym zakątku Indii. Z jednej strony dostajemy – co oczywiste – szczegółowo odtworzony życiorys zaginionego. Fakty zebrane drobiazgowo przez autora poprzez wywiady z rodziną i najbliższymi przyjaciółmi czy odtworzone z działalności internetowej Justina materiały, pozwalają czytelnikowi nabyć przekonania, iż ma styczność z kimś absolutnie niezwykłym. Od najmłodszych lat bowiem, Alexander ścigał się z życiem i z samym sobą. Nie zliczę kursów survivalu, tropienia, obozów wspinaczkowych, biegów na orientację i setek innych aktywności, które miały mu pomóc w ujarzmieniu, czy też może bardziej dostosowaniu się do prawideł rządzących dziką naturą.
Przekraczał wszelkie granice, zarówno cielesno-wytrzymałościowe, jak i te dotyczące wyznaczonych przez innych śmiałków linii rekordów. Choć posiłkował się w życiu wieloma sentencjami, ta z listu podobnego mu samotnego wędrowca i podróżnika Christophera McCandlessa, rozpalała go najmocniej. „Nic bardziej nie szkodzi duchowi przygody w człowieku niż bezpieczna przyszłość. Istotą i rdzeniem duszy człowieka jest jego namiętne zamiłowanie do przygody. Radość życia bierze się z naszych spotkań z nowymi doświadczeniami, więc nie ma większej radości niż mieć przed sobą niekończący się, zmieniający się horyzont, codzienne nowe, inne słońce”.
Niestety, jeśli jednak te piękne przecież w swym sednie stwierdzenie przysłania rywalizacja o „codzienne nowe, inne słońce”. Może okazać, iż zamiast radości z samej drogi, wędrowca napędza adrenalina – bez której nie może już egzystować – zalewająca organizm tylko w przypadku gdy ma przed sobą cel, którym jest bezustanna rywalizacja. Tak było i w przypadku Justina Alexandra: „Pochodzę z rodziny narkomanów, alkoholików, ludzi legend, psycholi [wspominała przyjaciółka Justina]. Wielu nigdy nie zdejmuje nogi z gazu. Widziałam [w Justinie] tę cechę nieustraszonego śmiałka, który zawsze chce więcej. Ona może prowadzić do rzeczy niezwykłych i wspaniałych, ale też do złych”[1].
Kolejna płaszczyzna opowieści to Indie i osławiona dolina Parwati zwana też „Indyjskim trójkątem bermudzkim”. Okazuje się, iż dziwnych zaginięć w tej okolicy jest bez liku (między innymi polskiego globtrotera), a władze tego rejonu nie tylko nie radzą sobie z tą sytuacją, ale chyba nawet gdyby poważnie się w sprawy poszukiwań zaangażowały, i tak nie przyniosłoby to pożądanych rezultatów. Tu przyczyn jest kilka. Pierwsza to oczywiście brak środków na przeczesywanie rozległych i niezwykle skomplikowanych poszukiwawczo terenów. Rzecz druga to proceder „celowego zagubienia” przez osoby poszukujące samotności i podążające ścieżką oświecenia. Kolejna sprawa to niezmiernie ciekawy (choć nieuznawany przez psychologów jako oficjalna diagnoza) „syndrom indyjski”. Na jego trop wpaść miał w roku 1985 psycholog Regis Airault, który zauważył u Francuzów przybywających z Indii pewne osobliwe stany świadomości (zwłaszcza u tych, którzy spędzili tam dłuższy okres czasu). Wysłany, by na miejscu zbadać podróżników, którzy się zgubili, stracili orientację lub też – co było niezwykle częste – wpadali w stany psychozy lub mani, począł obserwować z bliska turystów przybywających tam w doskonałym zdrowiu, by po miesiącu obserwować ich drastyczną zmianę: „Kontrast był szokujący. Początkowo zaobserwowane przez niego objawy przypisywano wyłącznie zażywaniu narkotyków, ale wielu podróżników miało takie symptomy jak depresja i poczucie izolacji, wynikające ze zderzenia z nieznanym krajem i kulturą. W rzadkich przypadkach diagnozowano psychozę, delirium i urojenia. W najsilniejszej postaci syndrom indyjski mógł prowadzić do przytłaczającego poczucia oderwania od tego, co znajome, lub do całkowitej utraty kontaktu z rzeczywistością. Takie osoby Airault zaczął nazywać »podróżnikami zagubionymi na zawsze«”[2].
Ostatnim wątkiem splatającym w misterną sieć konstruktu książki, jest przedstawienie zagrożeń związanych z archetypem indyjskiego guru czy raczej pseudoguru. Ta pogoń ludzi zachodu za przeżyciem doświadczenia duchowego rozwoju, czy też misterium tajemnicy niedostępnej dla zwykłych śmiertelników mającą mieć swą lokację w systemach wiedzy tajemnej indyjskiej proweniencji, doprowadziła do wytworzenia całej masy przebierańców zwanych świętymi mędrcami czy też baba. Ci, gdy tylko wyczują „klienta na zgniłe śliwki” od razu żądają zapłaty (pieniędzy, wyżywienia) za swe z reguły wyuczone na pamięć formułki. I o ile trafimy na naciągacza, który weźmie tylko nasz majątek, nie tracimy wiele. Gorzej, gdy oprócz pieniędzy zechce odebrać nasze życie.
Tu pozostawię czytelnika bez dalszych konstatacji. Dalsze wywody byłby tylko pozbawionym sensu spoilerami. Wytrawny tropiciel i tak, gdy połączy powyższe wątki, od razu dorwie grubego zwierza. Pozbawi się jednak samego smaku przeżywania przygody. A to w książce – pomimo ogromu tragedii, jaka spotkała głównego bohatera – jest jej kwintesencją. Przygoda, bowiem zaczyna się tam – gdzie kończy się droga (czy to realna, czy też duchowa).
Lektura z cyklu tych obowiązkowych!
[1] H. Rustad, Zagubiony w dolinie śmierci. Obsesja i groza w Himalajach, Wołowiec 2023, ss. 82-83.
[2] Ibidem, s. 130.