Żorż Ponimirski: Jeżeli kula go nie zabiła od razu

Jeżeli kula nie zabiła go od razu, znaczy, że zaciskał dłonie na małym skrawku ziemi województwa stanisławowskiego. Leżał, brocząc krwią na moście. Tym samym kutnowskim moście, po którym trzy dni wcześniej jechały samochodu polskich władz. Rzut beretem od Kut jest Rumunia, Rumunia, która miała udzielić azylu.

Przyjmijmy, że kula nie zabiła go od razu. Że jeszcze przez chwilę drobił ręką spękaną ziemię (a może leżał na bruku). Legenda każe wierzyć, że razem z nim na kutnowskiej ziemi leżały chleby i bułki, które rozwoził po całym mieście dla potrzebujących. Być może w ostatnich ruchach dłoń jego zacisnęła się na jednym z chlebów, krew wsiąkała w wyrób lokalnej piekarni.

Kim był? Pisarzem, najlepiej opłacanym pisarzem II Rzeczypospolitej, którego miesięczne dochody dobijały do zawrotnej kwoty szesnastu tysięcy złotych. Człowiekiem, którego nazwisko sprawiało, że kucharki przebierały swoimi przyodzianymi w pończochy nóżkami na myśl o kolejnej powieści, a i ich pracodawcy uważniej kartkowali gazety w poszukiwaniu nowego odcinka powieści.

Miał wszystko, mógł jeszcze w sierpniu zaokrętować się na transatlantyku, wykpić się od służby w wojsku, mógł spokojnie dać łapówkę, mógł nawet prosić o inny przydział. Dołęga-Mostowicz, bożyszcz tłumów, bawidamek i autor popularnych powieści, wybrał jednak służbę.

Być może, brocząc krwią, wspomniał swoje życie. Może kutnowska ziemia przypominał sobie wydarzenia sprzed lat dwunastu, kiedy nieznani sprawcy o nazbyt sanacyjnych zapędach tłumaczyli mu, że nieładnie szkalować felietonami rządu. Wtedy też był wrzesień, kiedy samochód zatrzymał się na ulicy Grójeckiej, a dziennikarz poczuł ciężkie razy nieznanych sprawców. Wtedy uratował go od zguby chłop, który nieprzytomnego go znalazł.

Być może wspominał, jak kilka dni temu przez most jechali ci, którym wypowiedział wojnę. Dołęga nie cierpiał bowiem sanacji i piłsudczyków. I wcale nie chodzi o historię Nikodema Dyzmy. Paradoksalnie jest to jedna z jego najlżejszych z opowiedzianych przez niego historii. Są ostrzejsze i dostatniejsze.

Być może jego myślą było, że mostem jechała ostatnia brygada, banda karierowiczów żerujących na legendzie legionów. Być może powtarzał w myślach zakończenie powieści: Mówimy: „pierwsza brygada”, „czwarta brygada”… Całe nasze pokolenie jest tą ostatnią brygadą niewoli, ostatnią brygadą wielkiej wojny… I póki nie wymrze to pokolenie, póki nie przyjdzie pomór na ostatnią brygadę, póty nie zacznie się nowe życie. Pokolenie to właśnie przejechał przez most.

Być może wracał myślą do Czeków bez pokrycia, w którym Jan Nawrecki dandys bawił się w dyplomatę i szkodził sobie i Polsce. Czy Kiwony o cynizmie dziennikarzy i wydawców.

A może woli pamiętać powieści, które uczyniły go sławnym. Rozchwytywanego Znachora czy Profesora Wilczura, który nawet przed wojną doczekał się wersji filmowej. Czy też lekki romans Trzy serca.

Może gniotąc brudną dłonią, żołnierze mają raczej brudne dłonie, wspominał swoją pracę, że wydawał dwie książki rocznie. O tym, jak siedział nocami i pisał kolejne opisy brutalnej rzeczywistości II Rzeczypospolitej. Może pomyślał, że jego spostrzeżenia z Pamiętnika panny Hanki okazały się nieprzyjemnie prawdziwe.

Raczej nie myślał, że zostanie zredukowany do autora dwóch, mówiąc szczerze, wcale nie najlepszych powieści. Że będzie widziało się w nim autora kategorii B opisującego przygody prokuratorów, sprawy kryminalne i wątki sensacyjne, a nie uważnego komentatora epoki, w której żył i razem z którą odszedł.

Epoki szalonego modernizmu, dymu palonych w modnych lokalach papierosów, nowoczesnych aut, na które stać było jedynie nielicznych, alkoholi sączonych na dansingach w centrum europejskiej stolicy, handlu ludźmi, rozwiązłych panienek z dobrych domów, przy których dzisiejsze gimnazjalistki okryłyby się rumieńcem, narkotyków i wszechobecnej korupcji. Pod wieloma względami, chociaż znacznie mniej doskonale, opisywał cienie swoich czasów, tak jak robił to Mackiewicz.

W pewnym sensie Dołęga w znacznie większym stopniu niż Cezary Baryka był dzieckiem dwudziestolecia międzywojennego. Prawie że równolatek wieku XX przeszedł przez Uniwersytet w Kijowie, POW, wojnę polsko-bolszewicką, był prostym zecerem, potem publicystą związanym z chadecją Rzeczpospolita (chociaż nigdy nie zgłosił akcesu do żadnej partii, deklarował się jako konserwatysta). Spór z sanacją, potem oszałamiająca kariera, a na koniec śmierć w kampanii wrześniowej.

Kula, która zabiła Dołęgę, pochodziła z sowieckiego czołgu i były to jedyne strzały, które padły w roku 1939 w Kutach. Ot, paradoks historii.

Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 76.