Dobrymi chęciami piekło stoi

Informacje o „CONSOLATYNIE. Zestawie antydepresyjnym po utracie dziecka” otrzymałem równocześnie niemalże z kilku źródeł i muszę przyznać, że za każdym razem w równym stopniu informacja ta napełniała zdumieniem.

CONSOLATYNA. Zestaw antydepresyjny po utracie dziecka” najwyraźniej została zainspirowana skądinąd bardzo sympatycznym pomysłem, aby sprzedawać różaniec w opakowaniu przypominającym lekarstwo. Skojarzenie jest proste: lek uniwersalny, zawsze dostępny. Dla tradycjonalistów może i dyskusyjne, ale w zalewie dewocjonalnego kiczu – moim zdaniem – rzecz bardzo pozytywna.

Ktoś, najpewniej pełen dobrych chęci, wpadł na pomysł, że skoro różaniec wypalił, to i wypali lek duchowy na konkretny problem. Jak można przeczytać na stronie, sprzedająca się CONSOLATYNA jest wskazana w przypadku „utraty dziecka, poronienia naturalnego, poczucia winy, lęków i stanów depresyjnych po utracie dziecka, przerwania ciąży, syndromu poaborcyjnego, in vitro”. Pomijając kwestię in vitro, która jakoś nie do końca pasuje, całość wydaje się absolutnie nie na miejscu.

Wyobraźmy sobie scenkę: kobieta straciła dziecko, przeżyła najprawdopodobniej największą traumę swojego życia. Przychodzi ksiądz i podaje jej CONSOLATYNĘ pudełko z ikoną, modlitewnik oraz pojednanie z Bogiem, sobą i utraconym dzieckiem (sic!). Kobieta ze zdruzgotaną psychiką dostaje coś, co ma udawać lek. Czy można wyobrazić sobie większy brak wyczucia? Sam modlitewnik mógłby (pod warunkiem, że kobieta jest wierząca albo jest otwarta na wiarę) pomóc, ale nie w takim zestawie.

Takie „coś” będzie kolejnym argumentem krytyków Kościoła Katolickiego. Zaraz znajdą się mędrkowie, którzy zaczną wskazywać: „Patrzcie, co robią ci katole”. CONSOLATYNA nie pomoże, a tylko zaszkodzi.

Śp. ks. Kaczkowski wskazywał na to, co Kościół powinien zrobić dla ludzi, którzy utracili dzieci. Odpowiednie hospicja i poradnie psychologiczne, a nie takie rzeczy. Dobrymi chęciami wybrukowano wszystkie kręgi piekielne.

Paweł Rzewuski – historyk, filozof.